wtorek, 28 kwietnia 2015

#KT Sześcian zielonej galaretki

^~^Tatsu^~^
Matt jako pierwszy ruszył w stronę drzwi z krótkofalówką od Celestii w ręce. Obróciłem się jeszcze w stronę Will, akurat żeby zobaczyć jak ona i YoYo przechodzą dalej, zamykając za sobą drzwi, po czym pobiegłem, aby dogonić bruneta. Znaleźliśmy się w czymś, co przypominało tunel. Od razu zastanowiła mnie jedna kwestia: Z czego to, na Babcię Wierzbę, jest zrobione?! Ściany i sufit tunelu były nienaturalnie gładkie i emanowały jaskrawym różowym światłem.
-Myślisz, że już za późno na zamienienie się z dziewczynami?- zapytałem, lekko zdegustowany. Nienawidzę tego koloru. 
-Nie przesadzaj.- zgasił mnie Matt. Z kamiennym wyrazem twarzy podszedł do ściany i przejechał po niej ręką.- Jak myślisz, co to jest?
-Na pewno nie żadna roślina.- stwierdziłem. 
-Nie da się ukryć.- potwierdził.- Zimne i sprężyste... przypomina mi trochę konsystencję galarety. 
-Nie kracz, błagam!- jęknąłem. Otacza mnie różowa galaretka. No, po prostu zaje...- Chodźmy już lepiej. 
Tunel nie był długi - już z naszej obecnej pozycji mogłem zobaczyć jego koniec, na którym znajdowały się kolejne drzwi. 
Ruszyliśmy w ich stronę.

<<Matt>>
No dobra. Nie całkiem tego się spodziewałem.
Gdy Tatsu otworzył drzwi, myślałem że to może być wszystko, ale nie to.
Nie galaretka.
Więc, gdy rzuciła się na mnie zielona substancja i próbowała napić się mojej krwi, to tak trochę się zaskoczyłem. Na szczęście byłem w miarę przytomny i użyłem metalowych kulek latających mi nad głową, aby ją z siebie zrzucić.
To co zobaczyłem wtedy przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Wielki, ciężki, obślizgły sześcian zielonej galaretki, za którą ciągnął się krwawy ślad zmierzała w naszą stronę. Jakby tego było mało ciągle dzieliła się na mniejsze i mniejsze kawałki. W ten sposób przeciwników było coraz więcej, a bryła jakby się nie kurczyła!
Tatsu stał w drzwiach z szeroko otwartymi oczami. Doszedłem do wniosku, że trzeba zacząć działać, albo zaraz zaleje nas morze krwiożerczych galaretek. Szybko spłaszczyłem kule i zrobiłem z nich dwie okrągłe płyty, pomiędzy którymi miażdżyłem przeciwników. Taktyka nawet niezła, ale na galaretkę nie bardzo działała. Tylko na chwile pozbawiała ją kształtu i dawała nam czas, dopóki nie pozbierała się z powrotem.
- Matt - usłyszałem.
Spojrzałem na Tatsu, który usilnie się w coś wpatrywał.
- Tam jest jakaś klapa w podłodze - stwierdził.
Przypatrzyłem się uważniej miejscu, które pokazywał. Okazało się, że ma rację. Niestety, przejścia broniła galaretka.
- Masz jakiś plan? - zapytałem.

^~^Tatsu^~^
A mówiłem, żeby nie krakał!
-Nie bardzo.- odpowiedziałem.
Moje stosunki z kucharką są dość pozytywne - mógłbym nawet powiedzieć, że mnie nie nienawidzi - toteż nie często miałem okazję bić się z galaretą. Jedyne, co przychodziło mi do głosy, to żeby ją rozpuścić, ale nie mieliśmy do tego rekwizytów. Otwór w podłodze był otoczony przez stworzenia, które ani myślały pozwolić nam się do niego zbliżyć.Ech... co prawda wolę rozwiązania strategiczne, ale w tym wypadku chyba pozostało nam po prostu lecieć na pałę.
-Jeśli uda ci się powalić wszystkie za jednym rzutem, to może zdążymy uciec nim się pozbierają.

<<Matt>>
- Ja bym nie dał rady? - uśmiechnąłem się łobuzerko. - Tylko się przygotuj.
Nagle wpadłem na jeszcze lepszy pomysł. Zamiast dwóch płyt zrobiłem jedną, cieńszą niż kartka papieru, ale dzięki mojej mocy wystarczająco mocną i uformowałem ją tak, żeby nie znajdowała się nad klapą, tylko nad galaretką.
- Gotów? - zapytałem.
- Zawsze i wszędzie - odparł Tatsu.
Metalowa płyta przygniotła galaretkę do ziemi.
- Biegiem!
Rzuciliśmy się w stronę klapy, jednak prawie od razu krwiożercza substancja zaczęła wydostawać się spod metalu. Nie mieliśmy wiele czasu.
Otworzyłem wieko. Zaskrzypiały zawiasy, a naszym oczom ukazała się dziura, której dna nie było widać.
- Nie mam zamiaru tam skakać - oznajmił chłopak.
Zabrałem kawałek metalu i uformowałem z niego platformę, po czym opuściłem ją do dziury.
- Ależ masz.
Z tymi słowami zepchnąłem chłopaka w ciemność i skoczyłem za nim, zabierając ze sobą resztę metalu, aby zamknąć klapę i powiększyć platformę.

sobota, 4 kwietnia 2015

#KT Show must go on

~~*Kira*~~
Chwyciłam piłkę i odbiłam ją kilka razy od ziemi. Następnie rzuciłam do kosza. Trafiłam. Piłka spadła na ziemię, po czym przetoczyła się bliżej ściany. Okazało się, że w jakiś magiczny sposób otworzyły się na niej drzwi, których wcześniej tam nie było. Podeszła do nich Celestia i pociągnęła za klamkę.
- Zamknięte - oznajmiła.
- Coś musi za nimi być. Wcześniej ich tam nie było...
Też spróbowałam otworzyć przejście, które nagle okazało się otwarte. Celestia wzniosła oczy do nieba.
- Nie rozumiem tej szkoły.
Wzruszyłam ramionami.
- Idziemy? - zapytała Ilied.
- Okay.
Pierwsza przekroczyłam próg i pierwsza poczułam, że dzieje się coś dziwnego. Nagle jakby zaczęłam unosić się w powietrzu. Po chwili jednak stanęłam na twardym asfalcie w jakiejś mrocznej uliczce. Rozejrzałam się, ale moich towarzyszek nigdzie nie było.
- Ilied? - zapytałam. - Celestia?
Odpowiedziała mi cisza. Znów powiodłam wzrokiem po otaczających mnie budynkach i odniosłam dziwne wrażenie, że są one znajome. Sięgnęłam dłonią do paska, aby użyć krótkofalówki, której jednak nie udało mi się znaleźć. Zauważyłam, że wszystkie moje ubrania się zmieniły - zaczynając od oficerek, idąc przez rurki i koszulę, aż do rękawiczek bez palców - wszystko było czarne. Jedynym wyjątkiem była ciemna jeansowa kurtka z szarym kapturem, który miałam założony na głowie. Znów to uczucie, jakby to się już wydarzyło.
Nagle gdzieś za mną rozległ się tak dobrze mi znany śmiech i zrozumiałam. To już się kiedyś zdarzyło. Mniej więcej w okresie, gdy już uciekłam od ciotki, ale jeszcze nie poznałam Mistle.
- Hej, Kirciiiiia! - rozległo się bliżej.
Zaczęłam biec. Musiałam od niej uciec. Skoro kiedyś mi się udało, to teraz też musi, prawda?
Skręciłam, kątem oka dostrzegłam niebieskie włosy dziewczyny. Przyspieszyłam. Niestety, nie pamiętałam już wyglądu tego miasta, więc dość szybko trafiłam do ślepej uliczki. Na szczęście na dach jednego z budynków prowadziła drabina, więc czym prędzej zaczęłam się wspinać.
Wskoczyłam na dach i biegłam dalej. Wiedziałam, że jeśli się zatrzymam to stracę tyle czasu, że ona z pewnością mnie dogoni.
Na szczęście w tej okolicy wszystkie budynki były podobnej wysokości, a ich dachy płaskie, dzięki czemu nie miałam problemów z ucieczką. Do czasu. Mimo wszystko, każda ulica kiedyś się kończy. Ta tak samo. Inne budynki były zbyt daleko, żebym mogła do nich doskoczyć. Zacisnęłam zęby. Inaczej to zapamiętałam.
Odwróciłam się, tylko po to, żeby stanąć z niebieskowłosą dziewczyną.
- Bu! - zawołała i zaniosła się śmiechem. - Mówiłam że tak łatwo nie uciekniesz!
W ułamku sekundy jej dłoń zacisnęła się na mojej szyi i uniosła mnie z ziemi. Od kiedy ona jest tak silna?
Praktycznie wisiałam nad krawędzią budynku. Gdyby dziewczyna mnie teraz puściła, nie byłoby kolorowo. Z drugiej strony zaczynało mi poważnie brakować tlenu.
- To jak Kircia? To chyba już czas żeby się pożegnać! - znów zaniosła się śmiechem. - Do zobaczenia po drugiej stronie!
Puściła mnie.
Nie byłam w stanie latać. Po prostu spadałam. Z coraz większą prędkością zbliżałam się do ziemi. Zasłoniłam głowę rękoma, mimo że doskonale wiedziałam, że na nic się to zda.
Poczułam że moje plecy czegoś dotknęły i usłyszałam trzask rozbitego szkła. Nagle znów byłam w pokoju z koszem. Leżałam na plecach na ziemi. Po dziewczynie nie było ani śladu, za to były tu Ilied i Celestia.
- Wszystko w porządku? - zainteresowała się smoczyca.
Skinęłam głową i pozwoliłam pomóc sobie wstać. Trochę kręciło mi się w głowie, ale poza tym czułam się całkiem dobrze. Praktycznie nie odczułam skutków upadku.

~~Celestia~~
Weszliśmy do mojego koszmaru. No cóż, show must go on.
Pokój był ciemny, pełen krzeseł. Na ścianie równoległej do nas rozpościerał się ekran.
Innymi słowy, byłyśmy w sali kinowej.
Usiadłyśmy prawie pod szczytem. Ilied nie wiadomo skąd wytrzasnęła popcorn, podniosła pudełko pod mój nos, ale uznałam, że nie mam ochoty na jakiekolwiek jedzenie.
Nagle ekran się włączył i jak na starych filmach odliczał czas, po czym ukazał się napis:
                YUMI WENDETTA, SESJA I
Podejrzewam, że będzie to całkiem miłe przeżycie.
~9~Celestia~9~
Mówi się, że sesje z psychologami są męczące i dają dużo do myślenia.
Nie u mnie.
A przynajmniej nie ja myślę po spotkaniu, tylko psycholog.
Dzisiaj mam kolejną sesję, więc postanowiłam przygotować coś specjalnego.
Weszłam do pomieszczenia, niosąc pełen foliowy worek i łopatę.
-Yumi, co ty tam masz? – zapytał psycholog.
-To? – zapytałam, udając głupią. – To jest tylko worek z rozkładającymi się zwłokami jednego z moich szkolnych kolegów. Czy może pomóc mi pan zakopać świętej pamięci Michaiła Milskiego? – zapytałam, uśmiechając się uroczo.
Psycholog popatrzył na mnie z wielkimi oczami.
-Ma się rozumieć, sama go zabiłam. Naraził mi się, wyzywając mnie od chorych psychicznie. – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – I rozumie pan, nie chcę, żeby jego ciało zostało znalezione zbyt szybko. Nie chcę, żeby moi rodzice musieli odszkodowanie płacić.
Psycholog odsunął się ode mnie na względnie bezpieczną odległość.
Ta, jasne!
-A najlepsze jest to…-zaczęłam. – Że ja tylko żartuję!
Psycholog popatrzył się na mnie, a ja westchnęłam i zaczęłam się śmiać, a przy tym wysypałam zawartość worka, w którym był szkielet z sali biologicznej. Ma się te układy, kurde. Bo tak się okazuje, że pani od biologii nie lubi psychologa i mi kibicuje w doprowadzaniu psychologa do załamania nerwowego. Więc zawarłyśmy sojusz – ja doprowadzam go do psychicznego zmęczenia, a ona dostarcza potrzebne materiały. Dobra, wracam do rzeczywistości.
Do faceta jakby dotarło to, co powiedziałam i się spytał:
-S-skąd ty masz szkielet z klasy biologicznej?
-Włamałam się. Weszłam przez ścianę, ma się rozumieć, bo drzwi są dla plebsu. Przez ścianę wchodzi szlachta. Rozwaliłam ją, używając do tego mojej bazooki, którą kupiłam za własne oszczędności.
Spojrzałam na zegarek. Jeszcze dwadzieścia minut i będę wolna. A w tym czasie…
-A tak w ogóle, to czym się różni próżnia od powietrza? – zapytałam ni z gruchy ni z pietruchy.
Psycholog spojrzał na mnie z ogłupiałą miną.
-To pan nie wie?! – zapytałam, udając oburzenie. – Przecież tego się uczy w gimnazjum! I pan ma tytuł profesora?! Pan nie ma ku temu żadnych kwalifikacji!
-No…Tego…Eeee…
-Pan się gubi z zeznaniach. Czyżby miał pan coś na sumieniu? – zapytałam ściszonym głosem. – Może pan akurat uciekł z lekcji fizyki i spowodował wypadek?
-Nie!
-Jest pan pewien? Może panu ktoś podał tabletki gwałtu, którą pan wypił razem z alkoholem, który pan ukradł ze sklepu i nic pan nie pamięta?
-Skąd dziewięcioletnie dziecko wie, co to są tabletki gwałtu?
-Jakim cudem trzydziestoletni facet nie wie, czym się różni próżnia od powietrza?
I akurat zadzwonił dzwonek, który oznaczał moją wolność.
Wzięłam łopatę i worek ze szkieletem i wyszłam z zadowoloną miną, po czym skierowałam się do klasy biologicznej.
Zapukałam i po usłyszeniu cichego ,,proszę” weszłam do środka.
Wspomnę tylko, że nauczycielka biologii jest kompetentną osobą na dobrym stanowisku o drobnej budowie ciała i blond lokami.
-I jak? – zapytała się.
-Poszło świetnie. Naprawdę uwierzył, że kogoś zabiłam. I dziękuję za pożyczenie Kostka – uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie ma sprawy. Jak będziesz czegoś potrzebować, to daj znać. – powiedziała z błyskiem w oku.
Kiwnęłam głową i wyszłam z klasy. Czas wracać do domu.
Oto minął kolejny dzień w szkole, który uznałam za udany. A właściwie głównie ze względu na tę piękną akcję z psychologiem.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~Celestia~~
Śmiałam się w niebogłosy, przypominając sobie te wszystkie uczucia, to przerażenie psychologa. Matko jedyna, to było piękne!
Ilied i Kira spojrzały na mnie, jakbym właśnie zwariowała. No cóż, nic na to nie poradzę, że uwielbiałam, a właściwie nadal uwielbiam to wspomnienie. Nie obchodzi mnie to, co inni o tym myślą.
Po chwili ponownie pojawiło się odliczanie, po czym zawidniał napis:
                YUMI WENDETTA, SESJA OSTATNIA.
Poczułam, jak krew odleciała z mojej twarzy. Mon Dieu
~9~Celestia~9~
Po raz ostatni w tym roku szłam do psychologa. Po tych wszystkich sesjach polubiłam gnębić tego faceta i wymęczać go psychicznie, ale cóż – każdy dobry czas musi się kiedyś skończyć. Wyjątkowo nic dzisiaj nie wzięłam ze sobą, aby go nie straszyć.
Weszłam do środka i rozwaliłam się na kanapie, po czym spojrzałam na psora.
Jeszcze na początku roku był to gość o całkiem ładnych zielonych oczach, ciemnej cerze i brązowych, wiecznie ułożonych, włosach. Teraz był strasznie blady, oczy zdradzały głębokie zmęczenie, a włosy wyglądały tak, jakby nie widziały wody od tygodnia.
Innymi słowy, po raz pierwszy trafił na kogoś lepszego z psychologii niż on sam.
Uznałam dzisiaj, że nie będę go gnębić, ot, prezent na zakończenie ,,współpracy’’.
-Wie pan co? Nie chce mi się dzisiaj wysilać i wymyślać czegokolwiek konstruktywnego. Ma pan więc w pewnym sensie wolne ode mnie.
Psycholog popatrzył na mnie zdziwiony, po chwili jednak wyglądał tak, jakby mu życie darowano.
Za jego biurkiem zobaczyłam średniej wielkości robota. Był kanciasty i miał dużo żarówek. Pomyślałam sobie, że ciekawie by było, gdyby ten robot nagle zaatakował psora. Ale nie tak, że ma się rzucić, tylko jakaś akcja z nożem, czy coś.
I jak na zawołanie poruszył się!
Patrzyłam zszokowana na to, jak robot brał do ręki nóż i rzuca się na psychologa.
-Aaaa!
Wtedy nagle do pokoju wbił ojciec. Ocenił sytuację i natychmiast podbiegł do psychologa i zabrał robota, który, tak szybko jak na początku ożył, tak teraz przestał się ruszać. Patrzyłam na to wszystko jakby w zwolnionym tempie.
-T-to ty! – krzyknął psycholog, wskazując palcem na mnie. – To ty go ożywiłaś! – wyglądał na zdesperowanego.
-Nonsens. – powiedział tata. – Czy pan naprawdę sądzi, że moja córka mogłaby ożywić robota i kazać mu na pana się rzucić? To śmieszne! Przecież nie istnieją dzieci z supermocami.– wyczułam w nim fałsz. Coś jest nie tak. – Yumi, wracamy do domu. A pan chyba powinien się leczyć psychiatrycznie. – powiedział i wziął mnie za rękę tak mocno, że aż syknęłam.
Wróciliśmy do domu, a tata natychmiast wręcz wrzucił mnie do mojego pokoju.
-Słuchaj, Yumi. – zaczął powoli. – Nikomu nie wolno ci mówić, co się tam stało. Od teraz nie będziesz nigdzie wychodzić. Nikt nie może się dowiedzieć o tym wszystkim. To byłaby hańba dla rodziny. – powiedziawszy to, po prostu wyszedł z pokoju.
Usiadłam na łóżku, chowając twarz w kolana. Co się tam stało? I dlaczego tata tak zareagował? Co to wszystko ma znaczyć?!
Na łóżku leżała metalowa puszka, kilka kabli i śrubokręt. Wzięłam je do ręki, po czym, nawet nie wiem kiedy, skonstruowałam małego ptaka.
Rozłożył skrzydła i obleciał cały pokój, śpiewając przy tym kołysankę, którą kiedyś mama mi śpiewała:
-Był sobie król/Był sobie paź/I była też królewna/Żyli wśród róż/Nie znali burz/Rzecz najzupełniej pewna.(dalej nie chce mi się pisać, posłuchajcie sobie na YT XD LINK)

~~Celestia~~
Schowałam głowę w kolana. To wspomnienie nienawidzę z całego serca. To od tego czasu ojciec zaczął mnie traktować jak śmiecia. Pewnie nim jestem, ale…Mimo wszystko to było okrutne.
Zamiast płakać…Zaczęłam się śmiać.
Podniosłam głowę z kolan i opadłam na oparcie mojego fotela. Zasłoniłam jedną ręką połowę twarzy.
Śmiałam się głośno i histerycznie.
Jestem śmieciem?
Jestem zerem?
Jestem szalona? Niezrównoważona psychicznie?
Jeżeli tak myślicie, to proszę bardzo!
Rozwaliłam krzesło, które stało przede mną i wykrzyczałam:
-Uważacie mnie za szaloną? Proszę bardzo! Myślcie sobie o mnie jak chcecie! Co mnie to obchodzi?!
Kira i Ilied patrzyły na mnie przerażone moim zachowaniem, a ja śmiałam się dalej.
W końcu śmiech to zdrowie, prawda?
Nagle pokój zniknął i znowu pojawiliśmy się w Pokoju Głównym.
Przestałam się śmiać i odwróciłam się do Kiry i Ilied, uśmiechnęłam się i przyłożyłam palec do ust:
-Tylko nikomu nie mówcie, dobrze~?Bo nienawidzę osoby, która się nazywa Yumi Wendetta~.

♦♥♦Ilied♦♥♦

Śmiech Celestii mnie niepokoił, bardzo. Wolałam w tej chwili znaleźć jak najdalej od niej. Szybko wzięłam piłkę i wrzuciłam do kosza. Przede mną otworzyły się drzwi. Bez zastanowienia przekroczyłam próg.

Otaczała mnie ciemność. Ruch mojej małej smoczej sylwetki były ograniczone. W czymś byłam zamknięta. Nagle wokół mnie rozległ się gwar umysłowych rozmów.
Mama znów leciała na polowanie.
- Jak się wyklujemy to mnie będzie karmić pierwszego!

Nie bo mnie!
Mnie!
- To ja jestem największy!
A właśnie, że ja!
- Dajcie spokój.
- Jesteś najmniejsza więc się nie odzywaj!

Smocze głosiki. Już wiedziałam gdzie jestem... Byłam znów w jajku. moje rodzeństwo. Znów było koło mnie. To niemożliwe.
- Czemu nic nie mówisz? - jedno z nich zwróciło się do mnie. Nie mieliśmy jeszcze imion, ale i tak zawsze było wiadomo kto do kogo się zwraca.
Mama wróciła! - wykrzyczał ktoś.
To nie mama!
Kto to?
Co się dzieje?

Jedno z nas znikło.
Nie!
Następny. Ból.
Pomocy!
Krzyczeliśmy nadaremno. Coś zabijało nas po kolei. Zostałam ja... Huk. Potwór zniknął. Zostałam sama... Moje rodzeństwo... Oni wszyscy... Zniknęli... Jestem sama... Nie to niemożliwe... Nie!
Krzyczę.
Nie nie jestem już w jaju. Siedzę z powrotem w pomieszczeniu z koszami. To miejsce jet chore! Pokazało mi jedyne co pamiętałam z jajka. Czemu? Czemu musiałam to przeżyć jeszcze raz? Moje rodzeństwo... Wszyscy martwi. Ten potwór. Nie!

czwartek, 2 kwietnia 2015

#KT Siekiera i krew, to jedynie początek...

♦♠♦Fier♦♠♦

- No to co? Gotowa? - zwróciłem się do Mistle.
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na dziwaka.
- Sorki, znowu smoczy. Pytałem, czy jesteś gotowa.
Nie czekając aż dziewczyna się zdecyduje otworzyłem drzwi.
- Nie bój się. Masz ze sobą księcia smoków.
- Co?
- Nic, nic. - Dopiero po chwili uświadomiłem sobie co powiedziałem. - Chodźmy. - mruknąłem.
Na moje szczęście dziewczyna nie drążyła tematu. Muszę się bardziej pilnować bo jak tak dalej pójdzie to zaraz wszyscy będą wiedzieć kim jestem.
Przeszliśmy przez portal. Moim oczom ukazał się mały korytarzyk, miał może z dwa metry, zaraz za nim była łazienka. Tak, łazienka... Wszystko było w odcieniach czerwieni. Bardzo mi to przypominało grę The Path.
Popatrzyliśmy na siebie z Mistle. Jak tylko zrobiłem krok do przodu, korytarz nagle się wydłużył. Teraz ciągnął się na tyle daleko, że nie było widać co znajduję się na jego końcu.
- Zajebiście do gry trafiliśmy - mruknąłem.
- Jak to do gry?
- The path. Możesz nie znać. Fajny horrorek, gdzie na końcu wchodziło się do malutkiego domku babci. W środku działy się właśnie takie rzeczy. - Wskazałem na korytarz. - Mam na dzieje, że nie spotkaliśmy wilka.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała co mam na myśli.
- Słyszycie nas? Odbiór.
Wyciągnąłem z kieszeni krótkofalówkę.
- Tak słyszymy. - powiedziałem.
- I my.
- Ja także.
- I tu.
Odzywali się wszyscy po kolei.
- Gdzie trafiliście? - spytał ktoś. Chyba to był Tatsu. Krótkofalówka zniekształcała nieco dźwięk.
- My mamy puste białe pomieszczenie z piłką do kosza i trzema koszami. - Ilied rozpoznałem bez problemu.
- U nas to był krótki korytarz, za którym była łazienka.
- Była - podkreśliłem.
- Jak to była? - spytał któryś z chłopaków.
- Zrobiliśmy krok, a korytarz się momentalnie wydłużył tak, że nie widać końca.
- Dobra... A ja myślałem, ze nam się dziwne dostało.
- Lepiej idźmy już dalej. - odezwała się któraś z dziewczyn. - Jakby się coś działo to mówcie.
Wszyscy się zgodzili. Schowałem krótkofalówkę.
- To idziemy?
Mistle skinęła głową.

~~*Mistle*~~
Nie jestem tchórzem.
Miałam ochotę powtarzać to każdemu po kolei, bo najwyraźniej nikt tego nie rozumiał.
Na dowód tego pierwsza szłam korytarzem. Fier, nieco zbity z tropu, deptał mi po piętach.
W pewnym momencie zamyśliłam się. Kompletnie nie zwracałam uwagi na otoczenie. Ogarnęłam się dopiero, gdy odezwał się Fier:
- Czy tylko mi się wydaje, czy ten korytarz nie ma końca?
Przyjrzałam się. Faktycznie, wyglądało to tak, jakbyśmy w ogóle się nie przesuwali, a szliśmy już dobre pół godziny.
- Chyba masz rację - odparłam.
- Co teraz?
- Nie mam pojęcia - przyznałam. - Nie było czegoś takie w tej twojej grze?
Chłopak tylko wzruszył ramionami. Westchnęłam.
Podeszliśmy do ścian, sprawdzając, czy da się coś z nimi zrobić, ale nic to nie dało. Podłoga była normalna, sufit tak samo.
Oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma tu nic ukrytego. Fier, zrezygnowany oparł się o ścianę.
Przynajmniej taki miał plan. Ściana nagle zniknęła. Chłopak wylądował na drewnianej podłodze w jakimś pokoju. Nagle całe otoczenie się zmieniło. Zniknął mroczny korytarz, a pojawił się pokój.

♦♠♦Fier♦♠♦

Leżąc na podłodze szybko rozejrzałem się po pomieszczeniu. Drewno, wszędzie drewno. Sufit, ściany, podłoga. Wszystko. Tak samo, wszystko było pokryte śladami pazurów. Drzwi naprzeciwko nas był praktycznie całe zadrapane, tylko gdzie nie gdzie na nich dało się jeszcze dostrzec fragmenty czerwonej farby. Mistle bez zastanowienia ruszyła w ich stronę. Momentalnie wstałem. Odepchnąłem ją za siebie. Jako smok stanąłem na tylnich łapach i wygiąłem grzbiet, rozkładając przy tym szeroko skrzydła. Zacząłem syczeć na to co było za drzwiami. Zaskoczona dziewczyna stała za mną. Nie mogła przejść do przodu, bo stojąc tak zajmowałem całą szerokość pokoju.
- Fier przepuść mnie.
Nadal syczałem. Dopiero gdy po chwili zrozumiałem, że to coś nas nie zaatakuje dopóki nie otworzymy drzwi, opadłem z powrotem na przednie łapy i złożyłem skrzydła.
- Co to miało być? - oburzyła się.
Prychnąłem nerwowo. Jak zwykle, gdy robiłem to w tej postaci, z moich nozdrzy wyleciał obłoczek dymu.
- Coś tam jest. Nie możemy tamtędy przejść.
- Nie widzę tu innej drogi.
- Musi być. Tak jak z wejściem tu. - Zacząłem sprawdzać jedną z ścian. Nic... Tylko ślady pazurów. Spojrzałem na swoją łapę. No tak pazury!
Przejechałem szponem wzdłuż jednych śladów. Zaświecił się. zacząłem robić tak z kolejnymi. Mistle szybko załapała o co chodzi i również zaczęła drapać ślady. Tylko, że ona przybrała postać wilka. Byliśmy w połowie, a coś rąbnęło w drzwi... Zacząłem szybciej drapać. Został sufit i ściany. Kolejny huk. Albo mi się wydaje albo ktoś rąbał siekierą drewno. Huk. Ostatnie zadrapania. Huk. Z drzwi wyszło ostrze. Nie mamy czasu. Huk. Drewno już pęka. Huk. Już po nas. Trzask. Wyłania się ręka. Ostatni ślad. Dłoń za drzwi chwyta gałkę. Z zadrapań zaczyna płynąć krew. Drzwi się otwarły... Przejścia nadal nie ma. Krew zbiera się w jednym miejscu.

~*~Mistle~*~
Krwi było coraz więcej. Zbierała się na środku pokoju, tworząc idealny owal. Czułam jak przyspieszyło mi tętno.
Odwróciłam się. Drzwi się otworzyły. Wysunęła się zza nich siekiera.
Zaczęłam się cofać. Czułam jak jeży mi się futro na karku. Fier przesuwał się obok mnie.
Nagle poczułam coś mokrego pod tylnymi łapami. Nie chciałam patrzeć co to. Trzymałam wzrok utkwiony w mężczyźnie.
W pewnym momencie coś złapało mnie za łapę i pociągnęło. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, byłam na środku plamy, która znów zaczęła się zmieniać. Stała się przeźroczysta. Przypominała szybę, za którą widać było jakiś korytarz.
Gdy tylko Fier stanął obok mnie, pojawiło się pęknięcie. W ciągu sekundy rozległ się trzask tłuczonego szkła, a my zaczęliśmy spadać. Nie był to wcale długi lot - trwał chwilkę i zakończył się bolesnym lądowaniem. Zaskomlałam, gdy spadł na mnie smok. Fier nie ważył tyle co piórko.
Gdy tylko ciężar zniknął, zmieniłam się w człowieka. Leżałam na plecach i patrzyłam w sufit, na którym nie było żadnych śladów po tym, co się przed chwilą wydarzyło.
Usiadłam i spojrzałam na Fiera, który wrócił do ludzkiej postaci.
- Jak tam? - spytałam, dotykając dłonią głowi i sprawdzając czy nie ma tam krwi.
- Nie najgorzej - mruknął.

♦♠♦Fier♦♠♦

- A ty? Żyjesz? - spytałem.
- Jak widać - mruknęła. Najwyraźniej nie miała zamiaru wstać.
Przewróciłem oczami i przerzuciłem sobie Ame przez ramię.
- Fier! Co ty wyprawiasz?
- Niosę cię. Nie wyglądasz na taką, która dała by radę sama iść, a zostać tu nie możemy. - Spojrzałem na sufit, gdzie jeszcze chwile temu znajdował się otwór, przez który wpadliśmy. Westchnąłem. Korytarz prowadził tylko  w jedną stronę i tam się udałem. Po jakiś 10 minutach doszliśmy do rozwidlenia. Przed sobą mieliśmy trzy kolejne korytarze.
- Którędy teraz? - spytała dziewczyna.
- Pan instynkt mówi: w prawo.
Wzruszyła ramionami.
- No to, idźmy.