sobota, 4 kwietnia 2015

#KT Show must go on

~~*Kira*~~
Chwyciłam piłkę i odbiłam ją kilka razy od ziemi. Następnie rzuciłam do kosza. Trafiłam. Piłka spadła na ziemię, po czym przetoczyła się bliżej ściany. Okazało się, że w jakiś magiczny sposób otworzyły się na niej drzwi, których wcześniej tam nie było. Podeszła do nich Celestia i pociągnęła za klamkę.
- Zamknięte - oznajmiła.
- Coś musi za nimi być. Wcześniej ich tam nie było...
Też spróbowałam otworzyć przejście, które nagle okazało się otwarte. Celestia wzniosła oczy do nieba.
- Nie rozumiem tej szkoły.
Wzruszyłam ramionami.
- Idziemy? - zapytała Ilied.
- Okay.
Pierwsza przekroczyłam próg i pierwsza poczułam, że dzieje się coś dziwnego. Nagle jakby zaczęłam unosić się w powietrzu. Po chwili jednak stanęłam na twardym asfalcie w jakiejś mrocznej uliczce. Rozejrzałam się, ale moich towarzyszek nigdzie nie było.
- Ilied? - zapytałam. - Celestia?
Odpowiedziała mi cisza. Znów powiodłam wzrokiem po otaczających mnie budynkach i odniosłam dziwne wrażenie, że są one znajome. Sięgnęłam dłonią do paska, aby użyć krótkofalówki, której jednak nie udało mi się znaleźć. Zauważyłam, że wszystkie moje ubrania się zmieniły - zaczynając od oficerek, idąc przez rurki i koszulę, aż do rękawiczek bez palców - wszystko było czarne. Jedynym wyjątkiem była ciemna jeansowa kurtka z szarym kapturem, który miałam założony na głowie. Znów to uczucie, jakby to się już wydarzyło.
Nagle gdzieś za mną rozległ się tak dobrze mi znany śmiech i zrozumiałam. To już się kiedyś zdarzyło. Mniej więcej w okresie, gdy już uciekłam od ciotki, ale jeszcze nie poznałam Mistle.
- Hej, Kirciiiiia! - rozległo się bliżej.
Zaczęłam biec. Musiałam od niej uciec. Skoro kiedyś mi się udało, to teraz też musi, prawda?
Skręciłam, kątem oka dostrzegłam niebieskie włosy dziewczyny. Przyspieszyłam. Niestety, nie pamiętałam już wyglądu tego miasta, więc dość szybko trafiłam do ślepej uliczki. Na szczęście na dach jednego z budynków prowadziła drabina, więc czym prędzej zaczęłam się wspinać.
Wskoczyłam na dach i biegłam dalej. Wiedziałam, że jeśli się zatrzymam to stracę tyle czasu, że ona z pewnością mnie dogoni.
Na szczęście w tej okolicy wszystkie budynki były podobnej wysokości, a ich dachy płaskie, dzięki czemu nie miałam problemów z ucieczką. Do czasu. Mimo wszystko, każda ulica kiedyś się kończy. Ta tak samo. Inne budynki były zbyt daleko, żebym mogła do nich doskoczyć. Zacisnęłam zęby. Inaczej to zapamiętałam.
Odwróciłam się, tylko po to, żeby stanąć z niebieskowłosą dziewczyną.
- Bu! - zawołała i zaniosła się śmiechem. - Mówiłam że tak łatwo nie uciekniesz!
W ułamku sekundy jej dłoń zacisnęła się na mojej szyi i uniosła mnie z ziemi. Od kiedy ona jest tak silna?
Praktycznie wisiałam nad krawędzią budynku. Gdyby dziewczyna mnie teraz puściła, nie byłoby kolorowo. Z drugiej strony zaczynało mi poważnie brakować tlenu.
- To jak Kircia? To chyba już czas żeby się pożegnać! - znów zaniosła się śmiechem. - Do zobaczenia po drugiej stronie!
Puściła mnie.
Nie byłam w stanie latać. Po prostu spadałam. Z coraz większą prędkością zbliżałam się do ziemi. Zasłoniłam głowę rękoma, mimo że doskonale wiedziałam, że na nic się to zda.
Poczułam że moje plecy czegoś dotknęły i usłyszałam trzask rozbitego szkła. Nagle znów byłam w pokoju z koszem. Leżałam na plecach na ziemi. Po dziewczynie nie było ani śladu, za to były tu Ilied i Celestia.
- Wszystko w porządku? - zainteresowała się smoczyca.
Skinęłam głową i pozwoliłam pomóc sobie wstać. Trochę kręciło mi się w głowie, ale poza tym czułam się całkiem dobrze. Praktycznie nie odczułam skutków upadku.

~~Celestia~~
Weszliśmy do mojego koszmaru. No cóż, show must go on.
Pokój był ciemny, pełen krzeseł. Na ścianie równoległej do nas rozpościerał się ekran.
Innymi słowy, byłyśmy w sali kinowej.
Usiadłyśmy prawie pod szczytem. Ilied nie wiadomo skąd wytrzasnęła popcorn, podniosła pudełko pod mój nos, ale uznałam, że nie mam ochoty na jakiekolwiek jedzenie.
Nagle ekran się włączył i jak na starych filmach odliczał czas, po czym ukazał się napis:
                YUMI WENDETTA, SESJA I
Podejrzewam, że będzie to całkiem miłe przeżycie.
~9~Celestia~9~
Mówi się, że sesje z psychologami są męczące i dają dużo do myślenia.
Nie u mnie.
A przynajmniej nie ja myślę po spotkaniu, tylko psycholog.
Dzisiaj mam kolejną sesję, więc postanowiłam przygotować coś specjalnego.
Weszłam do pomieszczenia, niosąc pełen foliowy worek i łopatę.
-Yumi, co ty tam masz? – zapytał psycholog.
-To? – zapytałam, udając głupią. – To jest tylko worek z rozkładającymi się zwłokami jednego z moich szkolnych kolegów. Czy może pomóc mi pan zakopać świętej pamięci Michaiła Milskiego? – zapytałam, uśmiechając się uroczo.
Psycholog popatrzył na mnie z wielkimi oczami.
-Ma się rozumieć, sama go zabiłam. Naraził mi się, wyzywając mnie od chorych psychicznie. – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – I rozumie pan, nie chcę, żeby jego ciało zostało znalezione zbyt szybko. Nie chcę, żeby moi rodzice musieli odszkodowanie płacić.
Psycholog odsunął się ode mnie na względnie bezpieczną odległość.
Ta, jasne!
-A najlepsze jest to…-zaczęłam. – Że ja tylko żartuję!
Psycholog popatrzył się na mnie, a ja westchnęłam i zaczęłam się śmiać, a przy tym wysypałam zawartość worka, w którym był szkielet z sali biologicznej. Ma się te układy, kurde. Bo tak się okazuje, że pani od biologii nie lubi psychologa i mi kibicuje w doprowadzaniu psychologa do załamania nerwowego. Więc zawarłyśmy sojusz – ja doprowadzam go do psychicznego zmęczenia, a ona dostarcza potrzebne materiały. Dobra, wracam do rzeczywistości.
Do faceta jakby dotarło to, co powiedziałam i się spytał:
-S-skąd ty masz szkielet z klasy biologicznej?
-Włamałam się. Weszłam przez ścianę, ma się rozumieć, bo drzwi są dla plebsu. Przez ścianę wchodzi szlachta. Rozwaliłam ją, używając do tego mojej bazooki, którą kupiłam za własne oszczędności.
Spojrzałam na zegarek. Jeszcze dwadzieścia minut i będę wolna. A w tym czasie…
-A tak w ogóle, to czym się różni próżnia od powietrza? – zapytałam ni z gruchy ni z pietruchy.
Psycholog spojrzał na mnie z ogłupiałą miną.
-To pan nie wie?! – zapytałam, udając oburzenie. – Przecież tego się uczy w gimnazjum! I pan ma tytuł profesora?! Pan nie ma ku temu żadnych kwalifikacji!
-No…Tego…Eeee…
-Pan się gubi z zeznaniach. Czyżby miał pan coś na sumieniu? – zapytałam ściszonym głosem. – Może pan akurat uciekł z lekcji fizyki i spowodował wypadek?
-Nie!
-Jest pan pewien? Może panu ktoś podał tabletki gwałtu, którą pan wypił razem z alkoholem, który pan ukradł ze sklepu i nic pan nie pamięta?
-Skąd dziewięcioletnie dziecko wie, co to są tabletki gwałtu?
-Jakim cudem trzydziestoletni facet nie wie, czym się różni próżnia od powietrza?
I akurat zadzwonił dzwonek, który oznaczał moją wolność.
Wzięłam łopatę i worek ze szkieletem i wyszłam z zadowoloną miną, po czym skierowałam się do klasy biologicznej.
Zapukałam i po usłyszeniu cichego ,,proszę” weszłam do środka.
Wspomnę tylko, że nauczycielka biologii jest kompetentną osobą na dobrym stanowisku o drobnej budowie ciała i blond lokami.
-I jak? – zapytała się.
-Poszło świetnie. Naprawdę uwierzył, że kogoś zabiłam. I dziękuję za pożyczenie Kostka – uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie ma sprawy. Jak będziesz czegoś potrzebować, to daj znać. – powiedziała z błyskiem w oku.
Kiwnęłam głową i wyszłam z klasy. Czas wracać do domu.
Oto minął kolejny dzień w szkole, który uznałam za udany. A właściwie głównie ze względu na tę piękną akcję z psychologiem.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~Celestia~~
Śmiałam się w niebogłosy, przypominając sobie te wszystkie uczucia, to przerażenie psychologa. Matko jedyna, to było piękne!
Ilied i Kira spojrzały na mnie, jakbym właśnie zwariowała. No cóż, nic na to nie poradzę, że uwielbiałam, a właściwie nadal uwielbiam to wspomnienie. Nie obchodzi mnie to, co inni o tym myślą.
Po chwili ponownie pojawiło się odliczanie, po czym zawidniał napis:
                YUMI WENDETTA, SESJA OSTATNIA.
Poczułam, jak krew odleciała z mojej twarzy. Mon Dieu
~9~Celestia~9~
Po raz ostatni w tym roku szłam do psychologa. Po tych wszystkich sesjach polubiłam gnębić tego faceta i wymęczać go psychicznie, ale cóż – każdy dobry czas musi się kiedyś skończyć. Wyjątkowo nic dzisiaj nie wzięłam ze sobą, aby go nie straszyć.
Weszłam do środka i rozwaliłam się na kanapie, po czym spojrzałam na psora.
Jeszcze na początku roku był to gość o całkiem ładnych zielonych oczach, ciemnej cerze i brązowych, wiecznie ułożonych, włosach. Teraz był strasznie blady, oczy zdradzały głębokie zmęczenie, a włosy wyglądały tak, jakby nie widziały wody od tygodnia.
Innymi słowy, po raz pierwszy trafił na kogoś lepszego z psychologii niż on sam.
Uznałam dzisiaj, że nie będę go gnębić, ot, prezent na zakończenie ,,współpracy’’.
-Wie pan co? Nie chce mi się dzisiaj wysilać i wymyślać czegokolwiek konstruktywnego. Ma pan więc w pewnym sensie wolne ode mnie.
Psycholog popatrzył na mnie zdziwiony, po chwili jednak wyglądał tak, jakby mu życie darowano.
Za jego biurkiem zobaczyłam średniej wielkości robota. Był kanciasty i miał dużo żarówek. Pomyślałam sobie, że ciekawie by było, gdyby ten robot nagle zaatakował psora. Ale nie tak, że ma się rzucić, tylko jakaś akcja z nożem, czy coś.
I jak na zawołanie poruszył się!
Patrzyłam zszokowana na to, jak robot brał do ręki nóż i rzuca się na psychologa.
-Aaaa!
Wtedy nagle do pokoju wbił ojciec. Ocenił sytuację i natychmiast podbiegł do psychologa i zabrał robota, który, tak szybko jak na początku ożył, tak teraz przestał się ruszać. Patrzyłam na to wszystko jakby w zwolnionym tempie.
-T-to ty! – krzyknął psycholog, wskazując palcem na mnie. – To ty go ożywiłaś! – wyglądał na zdesperowanego.
-Nonsens. – powiedział tata. – Czy pan naprawdę sądzi, że moja córka mogłaby ożywić robota i kazać mu na pana się rzucić? To śmieszne! Przecież nie istnieją dzieci z supermocami.– wyczułam w nim fałsz. Coś jest nie tak. – Yumi, wracamy do domu. A pan chyba powinien się leczyć psychiatrycznie. – powiedział i wziął mnie za rękę tak mocno, że aż syknęłam.
Wróciliśmy do domu, a tata natychmiast wręcz wrzucił mnie do mojego pokoju.
-Słuchaj, Yumi. – zaczął powoli. – Nikomu nie wolno ci mówić, co się tam stało. Od teraz nie będziesz nigdzie wychodzić. Nikt nie może się dowiedzieć o tym wszystkim. To byłaby hańba dla rodziny. – powiedziawszy to, po prostu wyszedł z pokoju.
Usiadłam na łóżku, chowając twarz w kolana. Co się tam stało? I dlaczego tata tak zareagował? Co to wszystko ma znaczyć?!
Na łóżku leżała metalowa puszka, kilka kabli i śrubokręt. Wzięłam je do ręki, po czym, nawet nie wiem kiedy, skonstruowałam małego ptaka.
Rozłożył skrzydła i obleciał cały pokój, śpiewając przy tym kołysankę, którą kiedyś mama mi śpiewała:
-Był sobie król/Był sobie paź/I była też królewna/Żyli wśród róż/Nie znali burz/Rzecz najzupełniej pewna.(dalej nie chce mi się pisać, posłuchajcie sobie na YT XD LINK)

~~Celestia~~
Schowałam głowę w kolana. To wspomnienie nienawidzę z całego serca. To od tego czasu ojciec zaczął mnie traktować jak śmiecia. Pewnie nim jestem, ale…Mimo wszystko to było okrutne.
Zamiast płakać…Zaczęłam się śmiać.
Podniosłam głowę z kolan i opadłam na oparcie mojego fotela. Zasłoniłam jedną ręką połowę twarzy.
Śmiałam się głośno i histerycznie.
Jestem śmieciem?
Jestem zerem?
Jestem szalona? Niezrównoważona psychicznie?
Jeżeli tak myślicie, to proszę bardzo!
Rozwaliłam krzesło, które stało przede mną i wykrzyczałam:
-Uważacie mnie za szaloną? Proszę bardzo! Myślcie sobie o mnie jak chcecie! Co mnie to obchodzi?!
Kira i Ilied patrzyły na mnie przerażone moim zachowaniem, a ja śmiałam się dalej.
W końcu śmiech to zdrowie, prawda?
Nagle pokój zniknął i znowu pojawiliśmy się w Pokoju Głównym.
Przestałam się śmiać i odwróciłam się do Kiry i Ilied, uśmiechnęłam się i przyłożyłam palec do ust:
-Tylko nikomu nie mówcie, dobrze~?Bo nienawidzę osoby, która się nazywa Yumi Wendetta~.

♦♥♦Ilied♦♥♦

Śmiech Celestii mnie niepokoił, bardzo. Wolałam w tej chwili znaleźć jak najdalej od niej. Szybko wzięłam piłkę i wrzuciłam do kosza. Przede mną otworzyły się drzwi. Bez zastanowienia przekroczyłam próg.

Otaczała mnie ciemność. Ruch mojej małej smoczej sylwetki były ograniczone. W czymś byłam zamknięta. Nagle wokół mnie rozległ się gwar umysłowych rozmów.
Mama znów leciała na polowanie.
- Jak się wyklujemy to mnie będzie karmić pierwszego!

Nie bo mnie!
Mnie!
- To ja jestem największy!
A właśnie, że ja!
- Dajcie spokój.
- Jesteś najmniejsza więc się nie odzywaj!

Smocze głosiki. Już wiedziałam gdzie jestem... Byłam znów w jajku. moje rodzeństwo. Znów było koło mnie. To niemożliwe.
- Czemu nic nie mówisz? - jedno z nich zwróciło się do mnie. Nie mieliśmy jeszcze imion, ale i tak zawsze było wiadomo kto do kogo się zwraca.
Mama wróciła! - wykrzyczał ktoś.
To nie mama!
Kto to?
Co się dzieje?

Jedno z nas znikło.
Nie!
Następny. Ból.
Pomocy!
Krzyczeliśmy nadaremno. Coś zabijało nas po kolei. Zostałam ja... Huk. Potwór zniknął. Zostałam sama... Moje rodzeństwo... Oni wszyscy... Zniknęli... Jestem sama... Nie to niemożliwe... Nie!
Krzyczę.
Nie nie jestem już w jaju. Siedzę z powrotem w pomieszczeniu z koszami. To miejsce jet chore! Pokazało mi jedyne co pamiętałam z jajka. Czemu? Czemu musiałam to przeżyć jeszcze raz? Moje rodzeństwo... Wszyscy martwi. Ten potwór. Nie!

1 komentarz:

  1. dlaczego przeczytałam to dopiero teraz T-T
    podoba mi się, jak zawsze. z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ^,.,^

    OdpowiedzUsuń